Po kilku miesiącach wróciłem do bloga. Myślą, która mnie skłoniła do tego powrotu była refleksja spowodowana sytuacją z jakiejś manifestacji w Poznaniu pokazanej na filmiku na Twitterze. Przypięto na drzwiach kościoła katolickiego (niczym swego czasu Marcin Luter) plakat z zaznaczonymi miejscami na mapie Polski, w których mają być księża pedofile. Mężczyzna wychodzący z mszy w tym kościele zerwał ten plakat, a tłumek manifestantów próbował mu to uniemożliwić. Na filmiku widać przepychanki i słowne utarczki, ale obeszło się bez rękoczynów i jakichś obraźliwych słów.
Zbulwersowała mnie ta sytuacja i podziw wzbudził spokój mężczyzny, zrywającego plakat. Obawiam się, że mógłbym stracić opanowanie, gdybym sam znalazł się w podobnej sytuacji. A zerwałbym taki plakat niechybnie, bo jedyne, o co w tych akcjach chodzi, to poniżanie i zohydzanie Kościoła Katolickiego. Pedofilia księży jest tu tylko wygodnym pretekstem. Gdyby to bowiem o samą pedofilię chodziło to manifestacje powinny by były pojawiać się w wielu innych miejscach, z których pedofile się wywodzą. A pojawiają się tam, gdzie jest ich najmniej.
Nawet tak krytyczny wobec Kościoła portal Tomasza Lisa “Na temat” opublikował kiedyś statystyki “zawodowe” skazanych pedofilów w Polsce, z których wynikało, że wśród niemal 1500 dewiantów był jeden duchowny Kościoła Katolickiego.
Medialne manipulacje i zorganizowany atak na Kościół pod pretekstem walki z pedofilią to jasny przykład prawdziwych intencji fałszywych obrońców dzieci. Bo im wcale nie chodzi o to, żeby złapać króliczka, ale by gonić go. Nieustanne grillowanie księży i hierarchów Kościoła, dobieranie się nawet do świętego Jana Pawła II, wywieranie presji na kościelne instytucje i żądanie wypłacania przez nie odszkodowań za księży pedofilii to są wszystko fronty walki z Kościołem, a nie z pedofilią.
Rozgrzani bojownicy tego frontu aż drżą z satysfakcji, jaką dają im ujawniane przypadki pedofilii wśród księży. A doszło do tego jeszcze propagandowe wzmocnienie tego przekazu filmem Kler, o którym ci wojownicy niby mówią, że jest artystyczną, a przez to mogącą posługiwać się przesadą, wizją rzeczywistości, ale traktują de facto, jak jej odzwierciedlenie. Śmiałem się do łez oglądając rozmowę Moniki Olejnik z biskupem Tadeuszem Pieronkiem. Zgodny w wielu innych politycznych tematach z tą lewicową dziennikarką tutaj wywijał się jej w kolejnych kwestiach. Ani nie uważał, że film pokazuje prawdę o polskim duchowieństwie, ani nie zgadzał się z tym, że Kościół instytucjonalny powinien brać jakąś finansową odpowiedzialność za czyny księży pedofilii. Szkoda tylko, że nie oświecił swojej rozmówczyni, że Kościół nie jest żadnym zakładem pracy dla duchownych i nie są oni zatrudniani do pracy przez Papieża, Prymasa czy kogokolwiek takiego. Pani Olejnik jest o tym przekonana.
Jeszcze a propos filmu Kler, którego nie oglądałem i nie mam wcale takiej potrzeby. Reżyser Wojciech Smarzowski sam w wywiadach przyznawał, że zrobił ten film z pobudek ideologicznych, bo przeszkadza mu obecność Kościoła Katolickiego w polskiej przestrzeni społecznej. Nie wiem zatem, co obejrzenie takiego dzieła miałoby mi dać. Ubogaciłem się już jego Weselem i już dużo mniej Drogówką. Domu złego nie byłem w stanie w całości obejrzeć, choć próbowałem kilkakrotnie. Tyle wymiocin z ekranu było ponad siły mojej percepcji. Po co więc kolejna próba?
Ględzenie o tym, że ten film ma niby spowodować jakieś odrodzenie wśród polskiego duchowieństwa to zwykła groteska. Kler miał dać kasę i spełnił szybko to zadanie. A za ocenę tych niby wzniosłych zamiarów reżysera niech posłuży to, jak film ocenił ksiądz Tadeusz Isakowicz-Zaleski, krytyk wielu poczynań kościelnej hierarchii. Stwierdził mianowicie, że film jest tak jednostronny i socjologicznie nieprawdziwy, że tylko usztywni na dotychczasowych pozycjach tych hierarchów, którzy mało skłonni byli do czynienia zmian tam, gdzie one są niezbędne. A księża działający dotąd na rzecz tych zmian pozbawieni zostaną argumentów, bo krytykę będzie łatwiej traktować, jak kolejny atak na Kościół.
Komentarze